Dzień 9 - 22.09.2018 schronisko Ortu di u Piobbu - schronisko Carozzu
Według przewodnika Davida Abrama drugi i trzeci dzień są najtrudniejsze, ale trzeba wiedzieć, że przewodnik został napisany jeszcze zanim kilka lat temu z powodu obsuwu skalnego zamknięto trasę etapu 4 przez Cyrk de la Solitude i zmieniono jej przebieg - teraz od schroniska w Haute Asco podchodzimy na przełęcz pod Monte Cinto i samtąd szlak prowadzi do schroniska Tighjettu. W moim odczuciu podejście z Haute Asco pod Monte Cinto jest trudniejsze niż dwa poprzednie dni.
O ile dzień pierwszy w większości był mozolnym podejściem pod górę ale jednak głównie ścieżkami, to w dniu drugim i trzecim większość trasy pokonujemy używając bardzo aktywnie wszystkich czterech kończyn, a pamiętać trzeba że idziemy z dość dużymi plecakami więc bywa trudno ale powiem szczerze, że wolę takie przejścia dodające trochę adrenaliny, wspaniałe widoki niż wygodne ścieżki.
Drugi etap zaczynamy spokojnie, po śniadaniu wyruszyliśmy o godzinie 8.40, przechodzimy przez brzozowy lasek, czasem w górę, czasem w dół, stosunkowo niedaleko od schroniska di Piobbu znajdują się tak zwane Bergeries de la Mandriaccia, w rzeczywistości są to pozostałości po szałasach w postaci fragmentów ścian ułożonych z kamieni - jest to jednak idealne miejsce na biwak, są płaskie trawiaste poletka oraz źródło z wodą pitną, pamiętajmy, że jak już to po sezonie bo generalnie biwakowanie na trasie poza schroniskami jest zabronione.
Potem podchodzimy dużo pod górę, kamienistym terenem, jest to dość mozolny fragment ale gdy drapiemy się już na Bocca Piccaia nasze wysiłki zostaną nagrodzone nagle otworzą się nowe, dalekie widoki, po raz pierwszy zobaczymy Masyw Monte Cinto, potem trasa jest bardzo ciekawa, eksponowana, widokowa, aż do zejścia w dół do schroniska Carozzu, które jest bardzo ciężkie gdyż jeśli pokonujemy GR20 w tym kierunku schodzić będziemy w pełnym słońcu, dość stromym zboczem z luźnymi kamieniami. Pewnie nie będziemy mieli już wody, gdyż na trasie nie ma jej gdzie uzupełnić, my braliśmy po 1,5L na głowę i jakoś nam starczało, czasem ledwo, w tym dniu na zejściu już nie mieliśmy wody.
Wreszcie o godzinie 16.50 dochodzimy do schroniska Carozzu, możemy napić się zimnej wody, marzyło nam się również zimne piwko - niestety w schronisku oznajmiono nam, że piwa akurat brak. Cennik noclegów taki sam jak w Piobbu. Według przewodnika w tym schronisku miało być dobre jedzenie, w rzeczywistości były ogólnie duże braki w zaopatrzeniu i nie było prawie nic. Ponieważ nasze zapasy były już dość uszczuplone, postanowiliśmy mimo to zjeść coś w schronisku. Dostaliśmy zupę z soczewicy za 5e porcja, dość specyficznie i bardzo hojnie przyprawioną mnóstwem ziół (pewnie zerwanych w okolicy, gdyż jak widziałam rozmaryn, tymianek i inne zioła rosną tam bujnie), była nawet smaczna ale zdecydowanie za cienka jak na potrzeby turysty, który schodzi po całym dniu na szlaku. Do tego wzięliśmy jeszcze po omlecie z serem, 8e za porcję, danie proste i smaczne.
Prysznice są, woda zimna, rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać gdy zaczęło się ściemniać. W wrześniu dni są już krótkie, więc gdy do schronisk schodziliśmy około 17.00, to właściwie do ściemnienia ledwo nam starczało czasu aby się umyć, najeść, rozbić, czasem jeszcze chwilę posiedzieć.
Pozostałości po szałasach Bergeries de la Mandriaccia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz