niedziela, 21 października 2018

Triglav oraz Korsyka 2018 - Dzień 11

Dzień 11 - 24.09.2018   Haut-Asco - Calacuccia

Po niezbyt dobrze przespanej nocy, pozbieraliśmy nasze ubrania wczoraj wywieszone po praniu, które w nocy poroznosił wiatr, jedna moja skarpetka jednak zaginęła bezpowrotnie.
Poszliśmy do schroniskowej jadalni, zrobiliśmy sobie kawę i śniadanie.
Na szlak udało nam się wyjść o 8.15. , to był ten dzień kiedy mieliśmy w planie zejście ze szlaku GR20. Taki był plan od początku, zresztą już trochę nudził nam się powtarzający się co dzień schemat przechodzenia etapów szlaku w gronie tych samych osób, chcieliśmy zejść bliżej cywilizacji, zobaczyć też coś innego.
Trasa na dziś prowadziła szlakiem GR20 do przełęczy Crucetta pod Monte Cino a potem planowaliśmy zejście w dół do Calacucci. Początkowo idzie się bardzo przyjemnie ścieżką w dolinie Tighjettu, dopiero potem za drewnianym mostkiem zaczyna się podchodzenie, są fragmenty naprawdę trudne, trudniejsze niż w poprzednich dniach, często eksponowane, czasem nieubezpieczone łańcuchami. Wrażenie potęgował jeszcze silny wiatr, który potrafił czasem naprawdę mocno szarpnąć człowiekiem z tak dużym plecakiem.
Wejście na przełęcz pod szczytem Monte Cinto zajęło nam 5 godzin. To była naprawdę niełatwa kondycyjnie i technicznie droga. Myśleliśmy, że zajmie nam to mniej czasu.
I tu niespodzianka, którą zrobili nam wspomniani Niemcy, zawsze docierali do schronisk jako ostatni, tego dnia też sądziłam, że są daleko za nami, a  tu zaskoczenie, wchodzimy na przełęcz a oni tam siedzą, przywitaliśmy się, zamieniliśmy kilka zdań. Oni zostawili plecaki i poszli na Monte Cinto.
My na przełęczy odpoczęliśmy trochę, o dziwo tam nie wiało, zjedliśmy, zastanawialiśmy się czy wejść na sam wierzchołek Monte Cinto, był właściwie w zasięgu ręki, jakieś 40 min dojścia, pogoda była dobra, siły też mieliśmy, ale liczyłam drogę, która pozostała do Calacucci, wybór był taki: albo Monte Cinto i pewnie wtedy udało by nam się zejść najwyżej do Refuge d'Erco, gdzie właściwie nic nie ma, albo rezygnujemy ze szczytu i zaczynamy już schodzić wtedy mieliśmy szansę dojść do Calacucci gdzie będzie sklep i jakiś lepszy nocleg. 
Drugi raz już byłam pod Monte Cinto mając go na wyciągnięcie ręki i zrezygnowałam z wejścia, ale pomyślałam, do trzech razy sztuka, że kiedyś wrócę na Korsykę dokończyć GR20, wtedy mogę zacząć od wejścia na Monte Cinto od strony Lozzi i kontynuować szlak.
Na mapie zejście z przełęczy do jeziorka Lac de Cinto a potem Refuge d'Erco zaznaczone było jako szlak, w rzeczywistości nie było tam znakowanego szlaku, drogę wskazywały jedynie kopczyki ale też nie wszędzie, kierując się intuicją oraz kopczykami zaczęliśmy schodzić, nie było to łatwe, bo wśród skał i luźnych kamieni czasem gubiliśmy drogę ale jakoś sukcesywnie posuwaliśmy się w dobrym kierunku, w końcu dotarliśmy do doliny i tam również szlakiem znakowanym tylko kopczykami doszliśmy do Refuge d'Erco, byłam tam już w październiku 2015, wtedy była tam woda i schronisko było otwarte (jest ono bezobsługowe), teraz było zamknięte i woda była zakręcona. Poszliśmy dalej, doszliśmy do znanej mi już drogi do Lozzi, gdzie jak 3 lata wcześniej wypasały się stada kóz.
Kemping w Lozzi był czynny, no ale woleliśmy zejść niżej do sklepu, gdyż nie mielismy już prawie nic z zapasów. Chcieliśmy skrócić sobie drogę, asfalt wije się nadrabiając odległości, zauważyłam oznaczoną ścieżkę do Calacucci, niestety była ona od dawna nie używana i zarośnięta krzakami dzikiej róży i innymi kolczastymi roślinami, nie do przejścia, musieliśmy iść na czuje kierując się na widoczną już wioskę przez płoty, zarośnięte sady, pastwiska, całe nogi mieliśmy podrapane.
Wreszcie wyszliśmy na uliczkę, znaleźliśmy market, co za luksus, normalne ceny i taki wybór, kupiliśmy chleb (okazało się, że najlepszy jaki jedliśmy podczas tej wycieczki a nawet kiedykolwiek), jedzenie i po piwku. Była godzina 18.00. Czyli dojście tu z Haut Asco zajęło nam 10 godzin.
Siedzieliśmy na murku przy drodze na przeciw sklepu, obserwując przedziwne samochody, którymi miejscowi podjeżdżali pod sklep, większość z nich wyglądała tak, że wydawało się, że nie miały prawa jeździć. Były to zwykle jakieś stare pick-upy, na wysokim zawieszeniu, poprzerabiane, z przerdzewiałą i pełną wgnieceń karoserią, podjeżdżając i ruszając spod sklepu wydawały niepokojące dźwięki.
Potem udaliśmy się w poszukiwaniu noclegu, zatrzymaliśmy się na campingu Acquaviva, koszt 18e za nas dwoje i namiot, były przyzwoite łazienki z ciepłą wodą.
Na kolację podgrzaliśmy sobie coś co kupiliśmy w markecie w słoiku, było to coś podobnego do naszych flaczków, nadzwyczaj dobre a zagryzane tym niesłychanie dobrym chlebem przepyszne.























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz