Dzień 4 - 23.07.2012 - poniedziałek
Po zwiedzeniu słoweńskiego Piranu przekraczamy bez żadnych przeszkód granicę słoweńsko chorwacką, jest późne popołudnie, jesteśmy na Istrii, wydaje nam się że bez żadnego problemu znajdziemy nocleg, ale rzeczywistość okazuje się inna. Najpierw nieświadomi sytuacji wybrzydzamy i mamy wiele warunków: camping ma być tani, zacieniony, z darmowym wi-fi, z dostępem do morza ....
Ha, ha , ha okazało się, że Istria jest zagospodarowana ogromnymi campingami, wielkimi jak miasta, mają własne markety, restauracje, bary, nierzadko spa, ochronę na skuterkach i są potwornie drogie a co gorsza nie ma na nich miejsc.
Robi się coraz później, nasze wymagania co do campingu spadają praktycznie do zera, już szukamy jakiegokolwiek campingu, jesteśmy zdesperowani.
Zatrzymujemy się obok przydrożnego grilla i w rozmowie z dwoma młodymi chłopakami obsługującymi ten grill mówimy im, że nie możemy znaleźć noclegu, postanawiają nam pomóc - dzwonią do znajomego gospodarza i załatwiają nam nocleg.
Jest już chyba koło 22.00 wieczorem, jest ciemno, dostajemy instrukcję:
Mamy się cofnąć kilkanaście kilometrów, tam będzie stacja benzynowa w kolorze pomarańczowym i tam mamy pytać o człowieka imieniem Ilia.
Nie mamy lepszej opcji więc korzystamy z tej instrukcji, zajeżdżamy na stację i faktycznie jeden z panów siedzących przy stoliku koło stacji to Ilia. Ilia prowadzi nas na swoje podwórko we wsi Mugeba nieopodal miasteczka Poreć.
Rozbijamy namioty i idziemy spać, już nic nas nie dziwi, ani to, że na podwórzu jest wiele samochodów, większość marki audi i jakieś inne pojazdy,nabijamy się, że Ilia cały czas zwabia tu turystów potem jakoś ich likwiduje i stąd tu tyle samochodów. Ale tak naprawdę intuicja podpowiada nam, że Ilia to dobry człowiek i zasypiamy.
Rano okazuje się, że na podwórku jest bardzo przyjemnie, dużo przestrzeni, super fajny podwórkowy prysznic na świeżym powietrzu, postanawiamy zostać na dwie noce.
Ha, ha , ha okazało się, że Istria jest zagospodarowana ogromnymi campingami, wielkimi jak miasta, mają własne markety, restauracje, bary, nierzadko spa, ochronę na skuterkach i są potwornie drogie a co gorsza nie ma na nich miejsc.
Robi się coraz później, nasze wymagania co do campingu spadają praktycznie do zera, już szukamy jakiegokolwiek campingu, jesteśmy zdesperowani.
Zatrzymujemy się obok przydrożnego grilla i w rozmowie z dwoma młodymi chłopakami obsługującymi ten grill mówimy im, że nie możemy znaleźć noclegu, postanawiają nam pomóc - dzwonią do znajomego gospodarza i załatwiają nam nocleg.
Jest już chyba koło 22.00 wieczorem, jest ciemno, dostajemy instrukcję:
Mamy się cofnąć kilkanaście kilometrów, tam będzie stacja benzynowa w kolorze pomarańczowym i tam mamy pytać o człowieka imieniem Ilia.
Nie mamy lepszej opcji więc korzystamy z tej instrukcji, zajeżdżamy na stację i faktycznie jeden z panów siedzących przy stoliku koło stacji to Ilia. Ilia prowadzi nas na swoje podwórko we wsi Mugeba nieopodal miasteczka Poreć.
Rozbijamy namioty i idziemy spać, już nic nas nie dziwi, ani to, że na podwórzu jest wiele samochodów, większość marki audi i jakieś inne pojazdy,nabijamy się, że Ilia cały czas zwabia tu turystów potem jakoś ich likwiduje i stąd tu tyle samochodów. Ale tak naprawdę intuicja podpowiada nam, że Ilia to dobry człowiek i zasypiamy.
Rano okazuje się, że na podwórku jest bardzo przyjemnie, dużo przestrzeni, super fajny podwórkowy prysznic na świeżym powietrzu, postanawiamy zostać na dwie noce.
Dzień 5 - 24.07.2012 -wtorek
Po zjedzeniu śniadania w towarzystwie cudownych istryjskich kocórów, ruszamy zwiedzać okoliczne miasteczka najpierw Poreć, potem Rovinj
.
Kwietniki z łusek.
Poreć:
Limski fiord:
Rakije o najróżniejszych smakach, po długo trwających degustacjach zakupiliśmy: figówkę i śliwkową.
Rovinj:
W drodze powrotnej z Rovinj zatrzymaliśmy się na najdroższy obiad podczas całej wycieczki, no ale raz można sobie pozwolić, tym bardziej, ze to właśnie chłopaki pracujący w tej restauracji dali nam namiar na gospodarza Ilię - to co zaoszczęziliśmy na campingach to wydaliśmy na obiad.
Iliacamp:
Winnice na charakterystycznej czerwonej istryjskiej ziemi.
Taki duży pająk raz nam chodził po namiocie, brrr...
Dzień 6 - 25.07.2012 - środa
Ruszamy się z "Iliacampu", choć jest bardzo miło a Ilia proponuje nam dłuższy pobyt na zasadzie: jedną noc płacicie, drugą nie płacicie, no ale wypadało by zwiedzić coś więcej więc ruszamy w poprzek Istrii przez Pazin:
Dojeżdżamy do campingu "Ostro" w Kraljevicy koło Rijeki, który znam z pobytu w Chorwacji 10 lat temu, camping mimo, że leży blisko dużego miasta Rijeki i atrakcyjnej wyspy Krk pozostaje jednym z najtańszych w tej części kraju, meldujemy się na campingu, rozstawiamy namioty i wybieramy się na wyspę Krk, zwiedzać miasteczko Krk i miejscowość Baśka.
Krk:
Baśka:
Dzień 7 - 26.07.2012 -czwartek
Od rana jest piękna pogoda więc postanawiamy jeszcze trochę się pokąpać i poopalać koło campingu Ostro, potem po obiedzie (grillowane kalmary) jedziemy w kierunku Plitvickich jezior. Po drodze przejeżdżamy przez przełęcz Vratnik, po drodze zakupiliśmy lokalne specjały wędzony ser i miód i na przełęczy robimy sobie mały piknik: kawę i jemy kanapki z serem i miodem.
Dalej za miejscowością Otocac nawigacja prowadzi nas mniej uczęszczaną drogą, miało być bliżej, hmmm bliżej może było ale na pewno jechaliśmy dłużej, jakim zadupiem gdzie nie wolno schodzić z drogi bo teren jest zaminowany, przez część drogi nawierzchnia była tylko gruntowa bez asfaltu, no ale przygody muszą być. Do okolic Plitvickich dojechaliśmy późnym popołudniem znajdujemy niewielki camping, gdzie pani gospodyni częstuje własnej roboty rakiją.
Dalej za miejscowością Otocac nawigacja prowadzi nas mniej uczęszczaną drogą, miało być bliżej, hmmm bliżej może było ale na pewno jechaliśmy dłużej, jakim zadupiem gdzie nie wolno schodzić z drogi bo teren jest zaminowany, przez część drogi nawierzchnia była tylko gruntowa bez asfaltu, no ale przygody muszą być. Do okolic Plitvickich dojechaliśmy późnym popołudniem znajdujemy niewielki camping, gdzie pani gospodyni częstuje własnej roboty rakiją.
Most na wyspę Krk.
Opuszczony hotel "Praha", pamiętam go z pobytu 10 lat temu, wtedy się dziwiłam, że obiekt stoi zaniedbany, niezagospodarowany i po 10 latach nic się nie zmieniło. Może czeka na mnie? Heh trzeba by znaleźć jakiegoś inwestora strategicznego.
Widok z przełęczy Vratnik, widać wyspę Krk, z charakterystyczną formą jakby Sfinksa bez głowy, który między swoimi łapami ma właśnie miejscowość Baśka.
Dzień 8 - 27.07.2012 - piątek
Zwiedzanie Plitvickich, dla mnie już drugi raz ale jest niezmiennie pięknie.
Dzień 9 - 28.07.2012 -sobota
Ruszamy w kierunku Zadaru. Zwiedzanie Zadaru, potem szukamy noclegu, niestety znów trudno nam znaleźć wolne miejsca na jakimś sensownym campingu, awaryjnie nocujemy na niezbyt przyjemnym campingu "Morinj", właściciel jest gburowaty, ale camping niedrogi, da się przeżyć.
W drodze:
Zadar:
Dzień 10 - 29.07.2012 - niedziela
Postanawiamy sobie poodpoczywać, jedziemy tylko kawałek, znajdujemy przyemniejszy camping "Jesenice" i spędzamy cały dzień na kąpaniu się, opalaniu, piciu radlerków i drinków z rakiji i sprite'a.
Znów przemieszczamy się tylko kawałek i znajdujemy camping w miejscowości Bilo koło Primosten. Robimy zakupy w Primosten plus mały rekonesans po miasteczku i wracamy na camping, niedaleko jest fajne miejsce do kąpieli.
Zwiedzanie Trogiru oraz Primosten.
Dzień 13 - 01.08.2012 - środa
Zwiedzanie Splitu i Dubrownika.
Dzień 14 - 02.08.2012 - czwartek
Rano jedziemy zwiedzać Dubrownik, połowa wycieczki wchodzi na mury Dubrownika - masakryczny upał i to jeszcze za 70 kun za osobę wejście na te mury, no ale widoki niesamowite.
Czasem gdy patrzę na te czerwone dachy, kopuły kościołów, lazurową wodę na horyzoncie zastanawiam się czy to jest prawdziwe i wtedy przelatuje jakieś stado gołębi albo motorówka pruje białą smugą lazur morza jakby potwierdzając, że tak piękne miasto istnieje naprawdę.
W Dubrowniku byłam pierwszy raz w życiu, nie rozczarowałam się, przeszkadzają tylko tłumy turystów, ale o dziwo te tłumy przewalają się tylko głownymi uliczkami pomiędzy najważniejszymi atrakcjami turystycznymi. Wystarczy odejść kawałek w bok w mniej uczęszczaną uliczkę aby poczuć klimat miasta, podejrzeć życie jego mieszkańców, ludzi, którzy żyją i pracują tam, to zawsze bardziej mnie interesuje niż to co jest na wszystkich pocztówkach.
Zmęczeni upałem siadamy na chłodnych kamiennych schodkach w zacienionej uliczce nagle przychodzi do nas kotka, zagaduję do niej, kiciam, ale ona nie chce podejść, ma tam swoje sprawy, swoje życie, a jednak nawiązuje z nami kontakt na swój sposób, odstawiając niezwykły pokaz fikołków i kociego kulania, pokazuje cętkowany brzuszek.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na Dubrownik:
Dalsza część wyjazdu w poście zatytułowanym Czarnogóra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz