niedziela, 1 lipca 2012

Rumunia 2009 - cz.1 Fogary

Pierwszy raz do Rumuni wybraliśmy się w roku w 2009, jechaliśmy pociągami z przesiadką w Budapeszcie.
Gdynia - Warszawa, Warszawa - Budapeszt, Budapeszt - Braszow.
Głównym celem wyprawy były Góry Fogarskie. Na dworcu w Braszowie wysiedliśmy jakoś późnym rankiem. Akurat w okresie w którym byliśmy połączenia kolejowe z Braszowa z wioskami i miasteczkami w pobliżu gór były nieczynne z powodu remontu. W Braszowie pobrałam z bankomatu większą ilość gotówki potrzebnej na następne dni. Już kilka razy doświadczenie potwierdziło, że to całkiem korzystny a przy tym wygodny sposób zaopatrywania się w lokalną walutę.Dosłownie z kwadrans po moich bankomatowych działaniach telefon z banku ING czy wiem, że takie kwoty zostały pobrane w miejscowości Braszow. Heh, czujni są.
Z Braszowa pojechaliśmy busem do Avrig. Bardzo przyjemne miasteczko, do którego za kilka dni jeszcze wrócimy. Poniżej kościółek w Avrig.


W Avrig robimy ostatnie zakupy spożywcze i ruszamy w kierunku gór. Ktoś podwozi nad do Cabana Ghiocelul, chociaż wcale nie łapiemy stopa. Z niezwykłą życzliwością i otwartością mieszkańców Rumuni spotkamy się jeszcze nie raz.
W Cabana Ghiocelul, która jest bardziej pensjonatem i restauracją niż schroniskiem, jemy dobry obiad, w końcu trzeba nabrać siły przed górami, potem już tylko to co mamy w plecakach i to co można dostać w schroniskach a z tym jest różnie w poszczególnych cabanach.




Namiot na pierwszy nocleg na rumuńskiej ziemi rozbijmy nieopodal Cabana Poiana Neamtului, też takiego niby schroniska, ale nisko, można tam dojechać samochodem.
Poranne suszenie namiotu i zapakowani ruszamy dalej.


Następnego dnia rano ruszamy już naprawdę w góry do Cabana Barcaciu.
Jest to schronisko, które cały czas wspominam najlepiej z całych góra rumuńskich, wspaniała atmosfera, pyszne obiady, bardzo swojsko, osiołki, kury, perliczki.
Dojście do Cabana Barcaciu z miejsca do którego można dojechać samochodem to około 4h, jedyny transport dalej to osiołki, tak transportowana jest żywność, piwo i inne potrzebne rzeczy do schroniska, które prowadzi para prawdziwych pasjonatów, żyją tam cały rok bez doprowadzonego prądu i innych udogodnień.

Cabana Barcaciu:








Łazienka w Cabana Barcaciu:





Klimatyczny wieczór przy Cabana Barcaciu w dole widać światła miasta Sibiu.



Sypialnia w Cabana Barcaciu:



W Cabana Barcaciu postanawiamy zostać dwie noce. Drugiego dnia robimy sobie jednodniową wycieczkę do Lacul Avrig.

















Następnego dnia przenosimy się z Cabana Barcaciu do Cabana Negoiu.
Podczas drogi chyba za dużo jestem na słońcu, pomimo czapeczki na głowie, okularów i filtrów zaraz po dotarciu do Cab. Negoiu mam klasyczne objawy udaru słonecznego: dreszcze, gorączka, bóle mięśni ... . Słowak daje mi aspirynę i idę spać do namiotu, całe szczęście wszystko przechodzi i rano budzę się jak nowa.

Przy Cabana Negoiu poznajemy grupę francuzów, w tym jednego Fracuza, który podróżuje już od wielu miesięcy (za kilka mies. dostaniemy pozdrowienia z Olimpu z Grecji),  poznajemy też Słowaka spod Koszyc, z którym postanawiamy razem ruszyć na szczyt Negoiu następnego dnia.







Po drodze przystanek na herbatkę.




Na Negoiu wchodzimy najłatwiejszą drogą: szlakiem ze schroniska, który przebiega obok tzw. Igły Kleopatry (Strunga Kleopatrei).




Negoiu zdobyty.




Potem był ambitny plan wrócenia ze szczytu do schroniska inną drogą niż przyszliśmy, jednak droga w pewnym momencie stała się dla naszej trójki za trudna, prawdę mówiąc od pewnego miejsca zeszliśmy w dół "na szago". Słowak, który jest nauczycielem, mówił, że swoim uczniom zawsze powtarza, że schodzenie w górach ze szlaku jest niebezpieczne i nie wolno tak robić, a teraz sam tak zrobił. No ale jakoś udało nam się szczęśliwie zejść do schroniska.



Szczęśliwy powrót z gór świętujemy razem z osłami, które są naprawdę namolne przy schroniskach, trzeba uważać na wszystko co nadaje się do jedzenia, a według osła prawie wszystko nadaje się do jedzenia, chwila nieuwagi i są w stanie wykraść z namiotów wszystko, zjedzą chleb razem z workiem i ścierką i skarpetą.




Po nocy spędzonej przy Cabana Negoiu postanawiamy zejść na dół, uzupełnić zapasy żywności.
Po drodze mijamy załadunek prowiantu,  który osiołki będą musiały wnieść na górę.



Schodzimy do miejscowości Porumbacu de Jos po drodze mijając Porumbacu de Sus. Porumb to kukurydza. "Kukurydzowo" daje nam w kość, upał, słońce i długa droga bez żadnego cienia.
W Porumbacu de Jos, dopadamy sklep spożywczy: ach jak smakuje zimne piwko.





Nasz dalszy plan to złapać stopa na trasę transfogarską, wjechać na jej najwyższy punkt i ruszyć dalej górskim grzbietem w kierunku Moldoveanu. Plan udaje się zrealizować częściowo. Dość łatwo łapiemy jednego stopa do miejscowości Cartisoara, potem następnego na górę do Balea Lac.
Niestety w tym momencie rozpętuje się burza, ulewa, oberwanie chmury, leje, nic nie widać, nie ma się jak rozbić. Idziemy jeszcze sprawdzić co jest w "schronisku" Bale Lac, generalnie bardzo drogo, a i tak nie ma miejsc noclegowych, próbujemy przeczekać ulewę, ale nie wygląda jakby miało się poprawić.
Postanawiamy zjechać na dół, zabiera nas busem jakiś lokalny drobny biznesmen, dla niego chyba zjazd trasą transfogarską, nawet w takich warunkach pogodowych to chleb powszedni, pomimo, że widoczność jest prawie zerowa, nasz kierowca swobodnie prowadzi jedną ręką, drugą co chwila odbiera telefon komórkowy, w międzyczasie rozmawia z nami. Postanawiamy znaleźć jakiś nocleg, nasz kierowca proponuje nam nocleg u swojej znajomej w Avrig. Następnego dnia ruszamy z Avrig na stopa do Sibiu, zwiedzamy Sibiu i tego samego dnia wracamy. Jakież jest nasze zdziwienie gdy na obrzeżach Sibiu zatrzymuje się samochód a tam jest już nasz znajomy Francuz, razem jedziemy do Avrig. Następnego dnia postanawiamy wrócić w góry. Na stopa dostajemy się do miejscowości Victoria.Gdzieś koło leśniczówki rozbijamy namiot, wieczorem odwiedzają nas jakieś psy, dostały od nas rumuńską konserwę, którą kupiliśmy dla nas ale okazała się tak podła w smaku, że daliśmy ja psom, a psy zjadły ze smakiem ale nie zostały pilnować nas na noc przed niedźwiedziami na co liczyliśmy.







Następny nocleg w Cabanie Turnuri.




Kolejny dzień to krótka droga do Cabany Podragu - najwyżej położonego schroniska w rumuńskich górach. Jednocześnie, w moim prywatnym rankingu,  najgorszego schroniska w którym byłam w tych górach. Zjeść za bardzo nie ma co, dwa kawałki kabanosa długości 10cm kosztują chyba z 10zł, jedno jajko sadzone chyba też coś koło tego. Łóżka pozapadane, i chyba pluskwy nas pogryzły.









































Mamałyga z bryndzą - tak brzmi jak smakuje, widać po minie spożywającego, tylko zimna Timisoara ratuje sytuację ;-)
Schronisko Sambata jest prowadzone przez dwóch kolesi, chyba kuchni nie ogarniają, ale za to ogarniają asortyment w zakresie alkoholu, spędzamy bardzo miły wieczóe przy ognisku, chyba część wypitych kolejek była gratis, ale kto by się tam doliczył.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz