Zgodnie z opisami w przewodnikach miasteczko Sighnaghi okazuje się bardzo urocze i malownicze, znajduje się na wzgórzu, z widokiem na dolinę Alazani.
Niedługo po wyjściu z marszrutki zostajemy zwerbowani na kwaterę przez braci Davida i Gurama Zandarashvili, którzy krążą po miasteczku srebrną beemką i szukają potencjalnych chętnych na nocleg. W miasteczku są też hostele koszt. 15gel/os. za spanie w wieloosobowych salach, 20 gel./os. osobne pokoje, tyle też płacimy za pokój w domu rodziny Zandarashvili. Do noclegu dostajemy dzban pysznego czerwonego wina wliczony w cenę, którego większą cześć wypijamy wieczorkiem na baszcie murów obronnych z poznanymi na miejscu polakami.
W Sighnaghi spędzamy dwie noce, włócząć się w masakrycznym upale po uliczkach miasteczka, testując miejscowe wino od każdego sprzedawcy z bazarku ;-). Żeby już się nie kłócili który ma lepsze.
No i jak tu nie usiąść przy stoliku z takim widokiem?
I nie uraczyć się zimnym piwkiem w upalny dzień?
Nasz uroczy pokoik w domu rodziny Zandarashvili.
Zaraz za naszą kwaterką był mały domek z piecem i babcia wypiekała tam co rano tradycyjny chleb - lawasz.
Psia łapka odciśnięta na cegłówce. Ja zawsze wypatrzę takie rzeczy.
Miejscowy bazarek w opuszczonym budynku. Można tu kupić wszystko: czaczę, wino, warzywa, owoce, chleb, ser, przyprawy ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz